Smuteg

14
Dzisiaj w Katowicach była defilada z okazji Dnia Wojska Polskiego, a że mieszkam w nieodległym mieście, pomyślałem – pojadę! Nieświadom, że oprócz naszych (i nie tylko) żołnierzy, archaicznych pojazdów obronnych oraz kilku przyczep sprzedających grochówę zobaczę festiwal spierdolenia narodowego. Chcąc wyglądać elegancko w dniu tego Święta wypastowałem nawet swoje kościółkowe buty, jednak zdziwione spojrzenia wymieszane z rozbawieniem ze strony nosaczy sundajskich których stopy od sandałów oddzielały skarpety były jedynie pierwszym z dwóch sygnałów pokazujących, że to był błąd. Dzielnica mojego miasta jest skomunikowana z centrum Katowic bezpośrednim autobusem naszego PKM który pierwszy przystanek ma właśnie w niej. Po dwóch-trzech kolejnych przystankach autobus był pełny, a ku mojej wątpliwej radości tuż przy mnie stała madka polka z trzema urokliwymi bąbelkami w wieku 5-12 lat (czy to najstarsze jeszcze bąbelek moje dzidy?) W każdym razie podczas tej ponadgodzinnej podróży w zaduchu (zamknij to okno gówniarzu bo mnie wieje!) słodkie jak płyn z woreczka żółciowego dzieciaczki urządziły sobie zabawę polegającą na stawaniu sobie na stopy znienacka, i nie uprzedzając mnie o tym zostałem włączony do tej szampańskiej zabawy, przy czym po słownym zwróceniu uwagi i byciu olanym zarówno przez dzieciaki oraz madkę, najwidoczniej nie przewidzieli iż bycie deptanym może być nużące i z czasem postanowiłem zostać deptającym. Madka do tego czasu z zadowoleniem patrzyła jak dumna przyszłość narodu dzielnie znosi trudy ponad godzinnej jazdy, jednak po tym jak potraktowałem (z wyczuciem, jestem parędziesiąt kg cięższy od najcięższego z tych dzieci) piękne tenisówki z kokardkami swoją podeszwą usłyszałem jaki to jestem bezczelny i że jak mi nie wstyd. Oczywiście kościółkowe już całe upierdolone, skopane, udeptane i ogólnie krowie z dupy wyjęte. W tak zwanym międzyczasie wszedł na pokład patol mniej więcej między 25-30 levelem, koniecznie łysy z ochrypniętym głosem, skromnym uzębieniem, w dresiku i przepasany na biodrach kołczanem, w ręku dzierżące swe otwarte piwo puszkowe marki piwo. Mniej więcej po 15 minutach wydrał się na całe gardło w autobusie: „Szofer chuju jebany zatrzymuj się!!! WYSIADAM!!!” Kierowca istotnie zawinął na zatoczkę (jak na każdym przystanku do tej pory…) najwidoczniej nie mając najmniejszej ochoty wdawać się w dyskusję z będącym na końcu przegubowego pojazdu reprezentantem średniej klasy niższej będąc kuszonym wizją pozbycia się niniejszego osobnika. Dobra, dojechaliśmy. Wysiadka. Głębszy oddech na przystanku przywracający w miarę funkcje życiowe i żwawym krokiem w stronę ulicy, po której będzie odbywała się defilada, a która została odgrodzona od chodnika i pasa zieleni barierkami. Jednak jak to często bywa – w tłoku człowiek porusza się raczej wolno, dzięki czemu miałem niebywałą okazję posłuchać rozmowy czterech policjantów spisujących dwóch rozebranych powyżej pasa z własnej inicjatywy facetów w podobnym do patola wieku tłumacząc, że oni są patriotami, że oni pójdą się bić za Polskę jak będzie wojna i że ich marzeniem jest zginąć za ojczyznę. Tylko co do tego ma łażenie bez koszulek w środku miasta? Przecież tatuaż przedstawiający pajęczynę na szyi który mieli obydwaj, spokojnie mogli by pokazać mając na sobie koszulkę. Dobra, idziemy dalej i udało się dotrzeć do względnie dobrego miejsca, z którego można obserwować defiladę. Ale ale! Spokojnie, dawno nikt nic nie odjebał. Jeśli były tam rzędy to ja byłem w jakoś w piątym ale że jestem wysoki to w sumie mi wystarczało, natomiast w jakimś drugi Grażyna rozłożyła sobie parasol tłumacząc że ona musi mieć ochronę przed słońcem”. Nie, no to super. Wyniknęła z tego mało nieporozumienie przeradzające się w konflikt na linii Grażyna – wzburzony naród. Miłym zaskoczeniem nie doszło do rękoczynów i można było w miarę w spokoju oglądać poczciwy sprzęt wojskowy który spokojnie pamięta służby wojskowe naszych ojców. Po głównej atrakcji w drodze na przystanek autobusowy na wyznaczoną godzinie odjazdu (co 20 minut + 5 ekstra dodatkowych autobusów) można było zaobserwować, jak dzieci taplają się w fontannie i brodziku , z których dwójka była rozebrana do majtek i leżała radośnie w wodzie krzykiem przekonując świat że ich rodzice mają problemy z wychowaniem swoich dzieci i mają wyjebane na to że nocami menele się tam myją i piją z tego wodę na kaca jest to niesamowita frajda. Autobus oczywiście przyjechał po półtorej godziny mimo iż miały być co 20 minut, a kiedy już przyjechał pierwszy z wielu rzuciło się stado tak że prawie potratowali dzieci po drodze. Wsiadłem do trzeciego (kilka minut czekania dłużej) gdzie i tak było niesamowicie tłoczno do tego stopnia, że autobus nie mógł wyjechać pod nieco mocniejsze wzniesienia, co poskutkowało prośbą kierowcy o to by część pasażerów wysiadła aby można było wyjechać pod górkę, co dla odmiany nie poskutkowało reakcją kogokolwiek. Za nami robi się korek, i to coraz większy co mogłem spokojnie podziwiać z wygodnego miejsca mojej twarzy przyciśniętej do szyby, a Januszerka zaczyna się na siebie drzeć „Wyłaź Pan!” „Sam kurwa wyłaź!” robi się groźnie, ale przynajmniej przez otwarte drzwi przez które nikt nie wyszedł do tej pory wlatuje trochę powietrza. W końcu jakaś kobieta przepycha się przez tłum i wychodzi, co stało się iskrą zapłonową dla reakcji łańcuchowej – po 20 minutach autobus opuściło mniej więcej 1/3 pasażerów i autobus wyjąc silnikiem wyjechał na górkę, zatrzymał się na kilka metrów za nią, wpuścił bohaterów którzy poświęcili się na 15 sekund i ruszył dalej. Kwintesencją dnia było wydarcie się przez starszą babę na niewinnego kierowcę o to jak on przygotował autobus do jazdy, nazwanie go nieudacznikiem i życzenie mu znalezienia pracy, w której nie będzie brał odpowiedzialności za cokolwiek. Słowem – zamiast cieszyć się ze Święta ludzi, którzy z własnej woli wybrali drogę życia polegającą między innymi na narażaniu własnego życia dla reszty kraju (w tym takich ludzi jak opisani powyżej) – na każdym kroku można było spotkać osobników potwierdzających smutną prawdę o naszym stereotypowym obrazie przedstawianą na niemal każdym memie w internetach.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼
0.1640739440918